piątek, 1 listopada 2013

One.- "An Angel"

-Bóg musiał być naprawdę wściekły.- Justin wymamrotał po raz milionowy, gdy obserwował jak wiatr gwałtownie potrząsał drzewami.
Dziewiętnastoletni chłopak mieszkał w pobliżu klifu, od kiedy przeprowadził się z Kanady i będzie już z sześć lat od kiedy mieszkał w domu, który wybudowali jego rodzice, sam. Oboje jego rodzice pracowali jako oceanolodzy przez całe ich życie, pozwalając by ich syn wybierał się razem z nimi na wycieczki w teren.
Każda wycieczka była dla Justina specjalna, jednak wszystko dobre w życiu musi się kiedyś skończyć i przyszła noc gdy chłopak to stracił. To było w tę noc, gdy jego rodzice nigdy nie wrócili z morza. Minęło już wiele lat , ale w jakiś sposób Justin czuł jakby oni ciągle żyli, nieważne jak niedorzecznie to brzmi.
I z całą tą nadzieją znajdującą się głęboko w jego sercu dawał sobie radę ze swoim życiem i skończył studiując oceanologię. Wierzył, że robiąc to uhonoruje jakoś życie swoich rodziców.
Wybrał również ten kierunek studiów, ponieważ wszystkie te wycieczki sprawiły, że zakochał się w oceanie i we wszystkim w nim. Kochał wolność ryb, marząc by móc być jak one. Kochał dźwięk fal, to jak szumiały zanim uderzały o brzeg. Kochał ten zapach, który zawsze sprawiał, że czuł się spokojny.
A najbardziej kochał,  gdy morze wyrażało swój gniew i ostro wylewało się na skały, zupełnie jak tej nocy.
Ale tej nocy było inaczej. Mógł to poczuć. Było tam coś innego. Coś dziwniejszego. Mitycznego. I nawet jego 3-miesięczny czarny labrador nie mógł przestać warczeć, co się nigdy nie zdarzało, nawet podczas największych sztormów.
-Uspokój się Posejdon. Wiesz, że cię kocham, ale próbuję spać. Wracaj do łóżka.- Justin rozkazał swojemu psu podczas gdy odszedł od okna i wrócił do swojego łóżka.

***

Następnego ranka, dokładnie o siódmej, Justina obudził jego bardzo denerwujący budzik, dzwoniący zaraz obok jego uszu.
-Ugh.- Narzekał, naciskając na przycisk drzemki na urządzeniu.- Moje szczęście.
Zapomniał wyłączyć budzik noc wcześniej i, dzięki za to, został obudzony zbyt wcześnie w sobotę. Plus, jego głowa miała zamiar wybuchnąć z powodu braku odpoczynku. Burza nie zatrzymała się przez całą noc, i oczywiście, Posejdon również.
Mówiąc o nim, gdy tylko zwierzak zobaczył, że jego właściciel się obudził, natychmiast skoczył na łóżko i zaczął szczęśliwie podgryzać pościel. Justin zignorował to przez chwilę, ale jego oczy rozszerzyły się gdy usłyszał rozdarcie.
-Posejdonie! Nie zniszczyłeś właśnie mojej pościeli! Zły chłopiec! Odejdź! Natychmiast!- krzyknął, złapał psa za kark i wyrzucił go z pokoju.
Zamykając drzwi mógł usłyszeć jak Posejdon za nimi skamlał. Justin westchnął i zdecydował, że równie dobrze może wziąć prysznic już teraz, skoro to było pewne, że nie będzie więcej spał.
Ściągnął z siebie koszulkę w trakcie wchodzenia do łazienki i rzucił ją na podłogę. Po włączeniu prysznica, żeby woda mogła się podgrzać, spojrzał na swoje odbicie w lustrze i leniwie podrapał się po klatce.
-Naprawdę muszę więcej ćwiczyć.- Justin powiedział do siebie.- Mogę być w ciąży.- zaśmiał się z własnego żartu, w końcu rozebrał się do końca i wszedł pod prysznic, czując jak stres opuszcza jego ciało.
Z całą tą pracą w collegu plus opiekowaniem się domem i psem nie było łatwo, ale udawało mu się. I ciągle miał kieszonkowe od dziadków, więc nie było tak źle. Ale te małe relaksacyjne momenty naprawdę pomagały. Ciepła woda zawsze była jedną rzeczą, która mogła rozluźnić Justina. Jego mięśnie rozluźniały się i nie czuł niczego, oprócz spokoju.
Ale jak zwykle, nic nie trwa wiecznie i co wydawało się paroma minutami okazało się całą godziną i wkrótce Justin musiał uciekać przed zimną wodą. Wyłączając prysznic za sobą, chwycił ręcznik z wieszaka i wytarł całkowicie swoje ciało.
Potem wszedł do pokoju, by chwycić parę czystych bokserek i nałożyć je zanim wrócił do łazienki, żeby ostrożnie wysuszyć swoje włosy. Jego tata zawsze mówił:
-Dbaj o swoje włosy, synu. Dziewczyny to uwielbiają.- i mimo, że w życiu Justina nie było żadnych dziewczyn, ciągle podążał za radą ojca.
Po ułożeniu swojej złotej grzywki idealnie na jego czole, wyszedł z łazienki, żeby się ubrać. W trakcie gdy stał przy szafie próbując zdecydować co na siebie włożyć, usłyszał drapanie w drzwi, co natychmiast przypomniało mu o tym, że jego pies ciągle był uwięziony poza jego pokojem.
Więc Justin rzucił się otworzyć drzwi i Posejdon wbiegł na łóżko, szczęśliwie potrząsając ogonem.
-Już za mną tęskniłeś, chłopczyku? Jesteś jednym, lgnącym kolesiem. Współczuję twoim przyszłym dziewczynom.- powiedział głaszcząc głowę psa.
Potem wrócił do szafy i ostatecznie pozostał przy parze wytartych niebieskich jeansów, białej koszulce z długimi rękawami i dekoltem w V i na czarnej, skórzanej kurtce.
-Więc P, co chcesz dzisiaj robić?- Justin zapytał, mimo iż wiedział, że nie dostanie odpowiedzi. Cóż, nie tę słyszalną, bo gdy tylko jego pytanie obiło się o uszy psa, Posejdon podbiegł do okna i zatrzymał się, wypatrując na ulicę. Jego właściciel podniósł brew i podążył za zwierzakiem. I to co zobaczył można było zakwalifikować do stanu powojennego.
Na zewnątrz drzewa zostały powalone, niektóre znaki drogowe również, liście i śmieci były wszędzie, kałuże w każdym najmniejszym otworze na ziemi i samochody były powywracane do góry nogami.
Oczy Justina rozszerzyły się na moment gdy pomyślał o swoim drogocennym Range Roverze, ale westchnął z ulgą, gdy przypomniał sobie, że wjechał nim do garażu noc wcześniej. Za długo płacił za to auto, aby miało zostać zniszczone w taki sposób.
Ale wkrótce Justin zorientował się, że Posejdon nie patrzył na ulice. Patrzył za nimi, na polną drogę, która prowadziła do klifu. Justin zaśmiał się w dół, do swojego psa.
-Chcesz iść na plażę, kumplu? Wiesz, że jest właściwie... Listopad?- Posejdon zignorował tę myśl i natychmiast pobiegł. Możliwe, że czekał już przy drzwiach.
Justin zachichotał na to, jak słodki był jego pies i ruszył za nim powoli po schodach i do kuchni. Jak podejrzewał, Posejdon siedział na przeciwko drzwi do garażu. (Skąd wiedział, że auto tam jest, Justin nie miał pojęcia). Justin potrząsnął głową, rozbawiony i wziął jabłko z koszyka na wyspie. Po wzięciu gryza, złapał swoje klucze z lady i otworzył drzwi.
-Chodźmy.

***

Przejażdżka autem trwała mniej niż Justin podejrzewał.
Modlił się do Boga, żeby nie było żadnych drzew ani znaków blokujących ich drogę i najwyraźniej Bóg im odpowiedział.
Kiedy przyjechali nad klif pole było puste i za to Justin również podziękował Bogu.
Posejdon nie przestawał biegać w samochodzie, więc z głębokim westchnieniem, Justin wyłączył silnik i zatrzymał auto, pozwalając psu pobiec po swoją wolność. Dla kompletnego nieznajomego mogło to wyglądać tak, że biedne zwierzę biegało za dużo i spadło z klifu, ale Justin wiedział lepiej. W jakiś sposób, kamienie naturalnie ukształtowały się w schody, które były polerowane w przeciągu lat, więc było to kompletnie bezpieczne.
Ruszył za ścieżką swojego psa i z każdym krokiem jego usta opadały co raz bardziej. Ledwie można było zobaczyć piasek pomiędzy tak wieloma wodorostami i połamanymi muszlami porozrzucanymi po całej plaży.
-Posejdon, bądź ostrożny! Nie zrań swoich łap!- Ostrzeżenie wydawało się nie wywrzeć żadnego wrażenia na zwierzaku, który po prostu kontynuował szczęśliwe bieganie wzdłuż brzegu.
Justin westchnął, decydując się wypatrywać jakiegokolwiek niebezpieczeństwa i spojrzał na horyzont. Jak zawsze, słodko-gorzkie uczucie zaatakowało go. Jako dziecko kochał ocean. To był dla niego raj. Ale również i piekło. To, to zabrało mu rodziców i nie mógł tego zapomnieć. Oni byli jedynymi bliskimi mu osobami. Miał przyjaciół, ale ci prawdziwi, ci którym mógł zaufać byli w Kanadzie, więc Justin zawsze czuł się samotny. Każdej nocy pytał Boga, czy któregoś dnia mógłby spotkać kogoś dobrego, kogoś kto byłby dla niego i go kochał. Anioła, być może.
Wpatrując się w niebo po burzy, Justin znowu modlił się o tego samego anioła, albo chociażby o znak, że któregoś dnia to się zdarzy. I może to zwykły zbieg okoliczności albo nie, w tym samym momencie rozmyślania Justina zostały przerwane przez szczekanie Posejdona. Rozejrzał się dookoła próbując znaleźć swojego psa, jednak wyglądało na to, że szczeniak się schował, więc Justin próbował podążyć za hałasem. Zaprowadził on go do zrujnowanej jaskini w lewym rogu plaży. I to co tam znalazł nie było tym, czego się spodziewał.
Na piasku leżała dziewczyna, całkowicie pozbawiona ubrań. Leżała na brzuchu i jej długie, brązowe włosy zakrywały większość jej twarzy, ale Justin mógł stwierdzić, że była młoda, może w jego wieku.
Po chwili, która wydawała się być wiecznością, zorientował się, że Posejdon był tuż przed nim, liżąc twarz dziewczyny. Reakcja była szybka; Justin pochylił się i odepchnął psa, pozwalając mu uciec skamląc. Zignorował zwierzaka i zdecydował się dobrze przyjrzeć dziewczynie, zabierając włosy z jej twarzy i jęk uciekł z jego ust gdy ją zobaczył.
-Boże, ona jest piękna.- wyszeptał i powoli przejechał po jej policzku swoimi długimi, zimnymi palcami. Była ciepła. Jego oczy rozszerzyły się gdy zjechał dłonią na jej szyję i poczuł puls jej krwi, płynącej w jej żyłach.- Ona żyje!
Bez dłuższego zastanawiania się, Justin zdjął swoją kurtkę i owinął ją wokół ciała dziewczyny, obracając ją na przód. Potem wsunął swoje prawię ramię pod jej nogi a lewę wokół jej tułowia, tuż nad jej ramionami. Podniósł dziewczynę delikatnie, mimo iż była lekka. A kiedy to zrobił, metaliczny dźwięk doszedł do uszu Justina, co sprawiło, że spojrzał w dół na ziemię. Uniósł jedną brew gdy zauważył na podłodze naszyjnik, ale zdecydował po prostu go podnieść i schować w kieszeni swoich jeansów. Może zerknąć na to później.
-Posejdon, chodź! Wracamy do domu!



*

Um, cześć? Nie wiem jak to będzie wyglądać, ale: oto pierwszy rozdział.  No, to wszystko. Do następnego. - Kaja

2 komentarze: